Czego się bałam przed samotnym wyjazdem na Sri Lankę?

Czego się bałam przed wyjazdem solo na Sri Lankę? W sumie to … wszystkiego.

Bilet kupowałam trzy dni. Siadałam do komputera, zaczynałam rezerwowanie biletów. Borze Tucholski, co ja robię? Wstawałam, rzucałam się na łóżko, trochę się na nim poszamotałam przekonywując się, że dam radę i to będzie przygoda życia.

Wstawałam, znowu siadałam przed monitorem. Głos w głowie: „Weź ty się ciepnij w łeb kobito! Znasz kogoś kto był na Sri Lance i przeżył? A tym bardziej dziewczyna?” Niee, nie znam. Jeb na łóżko. Chwila, moment, w sumie nie znam nikogo, kto tam był, więc polecę. Wstaję…

Powtórz 646563 razy w ciągu trzech dni.

Dobra, lecę, kupiłam bilety!

Oczywiście podczas informowania poszczególnych osób o moim super-hiper-mega-planie wyjazdu życia, w nadziei otrzymania wsparcia emocjonalnego, spotkałam się z różnymi reakcjami. Poczynając od prostego „pojebało?”, poprzez salwy śmiechu, niezidentyfikowane grymasy, aż po błyskotliwe komentarze typu „kolega kolegi pojechał kiedyś do Azji, coś go ugryzło w szyję i wiesz co? Do tej pory szyją nie rusza!”

Tak więc kilka dni przed wyjazdem moje morale znajdowały się poniżej poziomu morza.

Morza Martwego.

Wypisałam wtedy listę rzeczy, których się boję, by po przyjeździe spojrzeć na nią i powiedzieć do siebie „ha ha, ty ty gupia, nie było tak strasznie!”.

Tak więc: ha ha, ja gupia, faktycznie nie było tak strasznie!

czego siebalam

A co było na mojej liście obaw:

Nie wiem

To w sumie był główny lęk. Sama nie wiedziałam czego się boję. Łapały mnie takie mini ataki paniki, że miałam ochotę odwołać lot, schować się pod kołdrę i udawać, że nigdy nie wpadłam na kretyński pomysł odwiedzenia Cejlonu w pojedynkę. Metronomem, który nadawał rytm dniom przed wyjazdem był mój przyspieszony oddech w papierową torbę. Chyba tylko endorfiny płynące z czekolady odwiodły mnie od tej decyzji. I hajs, który wydałam na bilet.

Push-push-in-the-bush

No bo tego, inna kultura, inne zwyczaje, ja biała, młoda, bla bla bla. W europejskich warunkach resting bitch face zazwyczaj wystarcza aby niewerbalnie zakomunikować, że nie pałam chęcią nawiązania bliskiego kontaktu z przypadkowym osobnikiem płci przeciwnej.

Ale tam? W tej dzikiej krainie? Kto to wie? Wpadłam na pomysł przeszukania for z opiniami. Na polskich stronach w miarę okej, tylko się nie afiszować z nagością i sponio, jedź. Na angielskich, różnie. Podobno zdarzają się zaczepki facetów, komary trochę gryzą i biali to chodzące portfele – jak się uprzesz to można jechać, ale szału nie ma. Na francuskich… masakra, laska zgubiła się sama po ciemku w górach,  koleżankę zgwałcili, potem złapała dengę i w ogóle syf, kiła i mogiła. Tylko zabić dechami i wymalować na nich czaszkę. Postanowiłam trzymać się optymistycznej wersji i uznałam Francuzki za paranoiczki.

Jak było naprawdę?

Przeżyłam, więc nie najgorzej. Ofc, trzeba zachowywać zdrowy rozsądek, w świątyniach zakrywać nogi i ramiona (jak się włóczy samej po mieście to lepiej też), ogólnie to się pilnować i nie „kusić losu”. Nie czułam się bardziej zagrożona niż np. w Paryżu. Szczytem męskiej atencji były niezdarne próby podrywu typu „hej bejbe”, lubieżne oblizanie się i zbyt bliski kontakt w autobusie. Nic, z czym bym się nie spotkała już wcześniej.

Denga denga

Pomimo wykonania zalecanych szczepień i tak bałam się tych wszystkich tropikalnych chorób. Moich obaw nie rozwiewała poznana w Kolombo Hiszpanka, która na najcichsze bzyknięcie owada psikała się cała preparatem na komary powtarzając przy tym panicznie: „denga, denga, denga”.

Tak czy siak, nie było tak źle, jak się obawiałam. Było parę komarów, ale wystarczyło się psiknąć i po problemie. Nie ma porównania z komarowym piekłem nad pierwszym lepszym polskim jeziorem w ciepłe dni.

Zgubienia się

Tak po prostu. Że wsiądę w zły autobus, zły samolot, nie ta ulica itd. itp.

Z samolotami się udało. Autobusy – nie da się zgubić nawet bez znajomości angielskiego. Milion kierowców wykrzykujących nazwy miejscowości, z czego każdy spyta dokąd jedziesz. Jeśli on nie jedzie w twoim kierunku, to poprowadzi za rączkę do dobrego autobusu i pomacha na drogę. Trudność komunikacji: poziom idiota.

Jeśli chodzi o zapodzewanie się w mieście, zawsze można zatrzymać tuk-tuka, rzucić adresem i już nie jesteśmy zgubieni. Co by nie dać się naciągnąć, w większych miastach fajną opcją jest używanie aplikacji Pick me. To ni mniej ni więcej tylko Uber dla tuk-tuków.

Zajebiste, co nie?!

Braku ubrań

Jako że za cel postawiłam sobie spakować się do plecaka o pojemności 35 litrów, z ciężkim sercem przekładałam kolejne rzeczy z kupki „biorę” na „zostawiam”. Moja zapobiegawcza babcia z pewnością dostałaby zawału wiedząc, że w podróż do kraju oddalonego o 7 tysięcy km zabrałam jedynie pięć par majtek.

Wieczorne mini pranie stało się więc codziennym rytuałem. I choć czasem na beach party patrzyłam z zazdrością na laskę, która codziennie miała inne fikuśne imprezowe ciuchy, to wszystko zrekompensowało się w momencie, kiedy trzeba było się chwilę przemaszerować z plecakiem. Ja z moimi ośmioma kilogramami na plecach, ona ze swoimi piętnastoma + dwie torby.

Samotności

Jadąc solo można by się spodziewać, że nie mam problemu z byciem sam na sam ze sobą. Niby nie, ale czasem miło jest się do kogoś odezwać. A że nie jestem raczej z tych, co podbijają do pierwszej lepszej osoby, klepią ją po plecach i proponują browara na przełamanie lodów to miałam w głowie smutny scenariusz. Samotnie jem egzotyczne potrawy, gęby nie ma do kogo otworzyć, w tle leci smutna muzyczka a naokoło mnie roześmiane twarze innych podróżników. <smutnazaba.jpg>

Nie, nie, nie.

Sama byłam tylko do momentu wejścia do pierwszego hostelu. Tak naprawdę miałam większy problem z pobyciem chwilę na osobności. Zawsze był ktoś, kto rzucił „ej, idziesz z nami coś zjeść/napić się?”.

W Arugam Bay wchodzę  wymemłana do hostelu po ośmiu godzinach drogi w upale, podchodzi gość i mówi „zostaw plecak w pokoju, przebierz się w kostium i idziemy na plażę!”. Wait, co? Ale… No dobra, daj mi trzy minuty!

szkic

Nieliczne momenty kiedy miałam chwilę dla siebie

Ktoś jeszcze się zastanawia czy warto jechać w pojedynkę?

Czego Wy byście się bali przed taką podróżą?

 

5 uwag do wpisu “Czego się bałam przed samotnym wyjazdem na Sri Lankę?

  1. Woah.. sama bym się na pewno nie odważyła – jeśli już to z chłopakiem (w sumie brzmię już jak banał..). Na bank problemem dla mnie byłaby nieporadność i mix zbyt dużych pokładów dziecinnego zaufania wobec ludzi, a zarazem skrajny stres w stylu ‚uśmiechają się to na pewno chcą zgwałcić’. Ciężko by się było odnaleźć, dlatego gratuluję i podziwiam 😉
    btw w końcu jakiś nowy wpis! m. in. to dzięki Tobie odważyłam się na prawie miesięczny wypad samolot>Grecja i stopem do domu. osom

    Polubienie

      1. Niestety nie piszę żadnego bloga, więc i relacji nie mam… :I poza tym za mało jeżdżę, aby systematycznie coś takiego ogarniać, chociaż kto wie, może kiedyś to się zmieni 😉

        Polubienie

Dodaj komentarz